19 marca 2020

To już koniec?

Długo zastanawiałam się, co powinnam zrobić z moim blogiem. Wydaje mi się, że każdego od czasu do czasu nachodzą wątpliwości i zniechęcenie do tego, co robi. Też miałam takie momenty, ale obecnie całkiem poważnie rozważam kontynuowanie swojej działalności na blogu. Lubię tutaj pisać, lubię czytać Wasze komentarze i lubię czytać Wasze posty. Ale zaczęłam sobie zadawać pytanie, co z tego wynika. I nie znalazłam na to odpowiedzi...

Jak wiecie, blogowanie zabiera dużo wolnego czasu. Który można przeznaczyć na coś innego. Za niedługo kończę studia licencjackie, dodatkowo pracuję i mam kilka innych zainteresowań. Ciężko to wszystko połączyć. Czasami nie mam już na nic siły.

W tym momencie nie wiem czy to już koniec. Przyzwyczajenie i rutyna robi swoje, bo jednak publikowałam posty regularnie. Ale nie chcę też czuć takiego przymusu i nacisku - czasami czytam mniej, czasami książki, o których nie mam za wiele do napisania i nie chcę czytać, bo muszę. Chcę czytać, bo chcę.

Jak najbardziej zachęcam Was do czytania moich starszych wpisów i oczywiście to nie kategoryczny koniec. Zapraszam Was serdecznie na mojego Instagrama, gdzie się rozkręcam. Konto na Instagramie prowadziłam równocześnie z blogiem. Jeśli publikowałam coś tutaj, tam również.


I wydaje mi się w tym momencie, że najrozsądniejszym rozwiązaniem na tą chwilę jest przeniesienie się właśnie na Instagram. Więc nie znikam, ciągle jestem :)


Koniecznie zaobserwujcie mnie na Instagramie 

4 marca 2020

Tajemnice Tamizy czyli Była sobie rzeka

Tajemnice Tamizy czyli Była sobie rzeka
Tytuł: Była sobie rzeka
Autor: Diane Setterfield
Wydawnictwo: Albatros
Gatunek: literatura piękna
PREMIERA już tuż tuż - 11 MARCA!


Kiedy okazało się, że książkę "Była sobie rzeka" mogę przeczytać na kilka dni przed premierą, od razu się zgodziłam. Dlaczego nie? Zwłaszcza, że opis wydał mi się intrygujący. Poza tym nazwisko autorki było dziwnie znajome. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że czytałam kiedyś pewną powieść pani Setterfield - "Trzynastą opowieść", która przypadła mi do gustu. Gotowi? Zaczynamy!

W najdłuższą noc w roku w gospodzie "Pod Łabędziem" mieszkańcy niewielkiej wsi Radcot leżącej nad wodami Tamizy zabijają czas opowiadaniem sobie różnych historii. Ni stąd, ni zowąd pojawia się tajemniczy mężczyzna, ledwie żywy, z raną na twarzy. W ramionach tuli lalkę? Marionetkę? Nie, dziewczynkę. Która nie oddycha i nie daje znaku życia. Rita - kobieta znana ze swojej wiedzy medycznej, akuszerka, jednoznacznie stwierdza, że dziewczynki nie da się już uratować. Wszyscy przeżywają szok, gdy okazuje się, że mała odzyskuje funkcje życiowe. Nieprzytomnym mężczyzną okazuje się Henry Daunt - fotograf, którego losy zaczynają się splatać z losami Rity.

Wieść o niezwykłym wydarzeniu szybko obiega całą wioskę. Dziewczynka nabiera sił, ale nic nie mówi. Ma cztery latka, nie wiadomo skąd jest, ani gdzie jest jej rodzina. Jednak trzy rodziny w szczególny sposób interesują się małą. Lily White - kobieta po czterdziestce - twierdzi, że to jej siostrzyczka, która niegdyś zaginęła. Małżeństwo Vaughanów uważa, że ktoś zwrócił im porwaną przed dwoma laty córeczkę. Natomiast Robert Armstrong dowiaduje się, że jego syn Robin ukrywał przed rodzicami żonę i dziecko, a dziewczynka jest prawdopodobnie jego wnuczką. Alice, Amelia czy Ann? Kim jest dziecko i jakim cudem było martwe, a nagle odzyskało życie?

W powieści przeplatają się historie i losy bohaterów. Tragiczne opowieści, które odcisnęły piętno na rodzinach i małżeństwach. Przeszłość przeplata się z teraźniejszością.

"Była sobie rzeka" to powieść dla osób, które kochają historie z nutką tajemniczości. Bo w tej powieści nie chodzi o sensację, nie chodzi o nagłe zwroty akcji i pędzącą do przodu akcję - tutaj chodzi o emocje, o przeżycia, dramatyczne historie bohaterów, którzy zmagają się z widmami przeszłości... Pojawienie się dziewczynki budzi wśród mieszkańców zamęt, każdy chciałby ją przygarnąć i zaopiekować się nią. A tak naprawdę dziecko pojawia się po to, aby Lily White, Vaughanowie i Armstrongowie zrozumieli i pogodzili się z tym, co było kiedyś i co nigdy się nie zmieni. Muszą dostrzec w dziewczynce siostrę, córkę, wnuczkę, aby rozliczyć się z demonami przeszłości. Takim kulminacyjnym, można powiedzieć oczyszczającym wydarzeniem, okazuje się powódź, która oczywiście ma symboliczne znaczenie.

Uważam, że sylwetki bohaterów są świetnie zarysowane. Niczego mi tu nie brakowało, to, co chciałam dowiedzieć się o postaciach - tego się dowiedziałam. Ciekawe były historie poszczególnych osób - każda inna i wyjątkowa.
To, co najbardziej mnie rozbawiło to Robert Armstrong, który nadawał swoim świnkom imiona, rozmawiał i traktował jak ludzi. Powierzał im swoje problemy i oczekiwał dobrych rad. A kiedy jedna z nich zaginęła, był tak zrozpaczony stratą jak zaginięciem dziecka.

Nawet nie macie pojęcia w jakim kierunku zmierza ta cała historia, która rozpoczyna się od przyniesienia martwej dziewczynki do gospody "Pod Łabędziem". Trzy rodziny mają własne racje i przekonania, ale czy któraś z nich mówi prawdę? Jestem pewna, że nikt z Was nie przewidzi, jakie zakończenie zgotowała pani Setterfield!

I w 100% zgadzam się ze słowami z opisu:
URZEKAJĄCA, WIELOWYMIAROWA, PEŁNA ZAGADEK POWIEŚĆ, PRZESYCONA FOLKLOREM, TAJEMNICZOŚCIĄ I ROMANTYZMEM. TA POWIEŚĆ TO MISTERNIE TKANY GOBELIN, SPLATAJĄCY FOLKLOR, NAUKĘ, MAGIĘ I MIT. 

Jeśli kochacie takie klimaty, ja jak najbardziej ją Wam polecam ;) 
PS: No przyznajcie, że ta okładka jest przepiękna <3

1 marca 2020

Czytelnicze podsumowanie lutego #9

Czytelnicze podsumowanie lutego #9
Ach, ten luty!
Chciałam tyle książek przeczytać, a jak przyszło co do czego, to wyszło jak zwykle. Chwilami w ogóle nie chciało mi się czytać, a wtedy oglądałam zaległe seriale :D



Oto, co udało mi się przeczytać w lutym:

1. Ostatnie życzenie - Andrzej Sapkowski

Najpierw obejrzałam serial, dopiero potem zaczęłam czytać książkę. Spodziewałam się chyba czegoś innego po lekturze. Wolę ciągłą akcję, tutaj jednak mamy do czynienia z krótkimi opowiadaniami. Powieść nie jest zła, tego nie można o niej powiedzieć. Zawsze podziwiam pisarzy za wykreowanie oryginalnego, własnego świata przedstawionego, wymyślenie tych wszystkich nazw własnych i bohaterów. Pan Sapkowski zna się na rzeczy ;)

2. Wielka samotność - Kristin Hannah

Już jakiś czas temu czytałam "Słowika" tej autorki, który tak na marginesie bardzo mi się podobał. Postanowiłam przeczytać też inne książki, i tak na mojej półce znalazł się "Zimowy ogród". Długo tak sobie leżał, aż w końcu zamówiłam sobie "Wielką samotność" :D I jednak zaczęłam od niej. To historia pełna emocji i refleksji. Alaska, gdzie przeprowadzają się bohaterowie, staje się miejscem przetrwania. Nie tylko natura broni swojego terytorium, do akcji wkracza też ciemna strona człowieka.

3. Pozłacane wilki - Roshani Chokshi

Oj, ta książka już od dawna kurzyła się na mojej półce i w końcu nadszedł jej czas!
Od początku bardzo przypominała mi "Szóstkę Wron", czyli mamy grupę bohaterów, którzy muszą się gdzieś zakraść (zazwyczaj to bardzo pilnie strzeżone miejsce) i coś ukraść. Brakowało mi opisu poszczególnych postaci. W ogóle nie było przedstawionych ich sylwetek, historii, przeszłości, kim są, co robili. Tylko pojedyncze informacje, które mnie w żaden sposób nie zadowoliły... Niestety, to nie to :/

4. Zawsze i na zawsze - Jenny Han

Udało mi się dokończyć serię "O chłopcach". W ostatnim tomie mamy już bardziej życiową historię, bo bohaterowie stoją przed trudnymi wyborami po zakończeniu szkoły. Wszystko pięknie, cudownie, ale i tak moim numerem jeden jest tom pierwszy <3

5. Z ciszy - Martyna Senator

Pora w końcu pokończyć zaczęte serie - pomyślałam. Ta książka to najnowszy tom cyklu "Z miłości". Poprzednie bardzo mi się podobały, ten zresztą też. A wszystko za sprawą życiowych historii, ludzkich problemów, które dotykają nas wszystkich. Nie ma tu miejsca na radosne, pełne szczęścia i słodkości historie. Bohaterowie mają za sobą trudną przeszłość, próbują z nią walczyć. To w tych książkach doceniam.

6. Ślady - Jakub Małecki

Po "Horyzoncie" byłam bardzo pozytywnie zaskoczona. Ale po "Śladach" jestem rozczarowana. Nie przypadła mi do gustu budowa tej książki. Jest to kilkanaście historii z życia różnych ludzi. Takie poszatkowane części. Niektóre z nich mają wspólne elementy, ale nadal jestem fanką ciągłej akcji.
Ale spokojnie, dam jeszcze szansę panu Małeckiemu ;)

7. Chłopiec, kret, lis i koń - Charlie Mackesy

Z tą książką wiąże się śmieszna historia. W ogóle nie zamierzałam jej czytać. W ogóle czytać to za dużo powiedziane, bo książka ma przede wszystkim uwodzić ilustracjami. Będąc w pracy, miałam chwilkę wolnego, nic się nie działo w księgarni, więc zaczęłam wyrównywać książki na półce. Moje oczy zatrzymały się na grzbiecie tej książki. Otworzyłam ją i już pierwsze zdanie sprawiło, że zaczęłam brnąć w nią dalej. 10 minut później byłam już po lekturze. Co muszę napisać, to przede wszystkim komentarze pod obrazkami - w punkt, dające do myślenia, i jak napisał sam autor - każdy może zobaczyć i zrozumieć jego słowa na inny sposób. Można ją czytać od początku, od środka lub od końca, a i tak wszystko będzie zrozumiałe. Daje do myślenia.

To wszystko, co udało mi się przeczytać w lutym. Wspomniałam jeszcze o oglądaniu seriali. Więc w końcu obejrzałam dwa sezony "Ania, nie Anna", a jestem w trakcie trzeciego :) Ostatnio bardzo namiętnie oglądałam "Love is blind", który był ciekawym eksperymentem społecznym. Bo ludzie poznawali się ze sobą, nie widząc się wzajemnie. Eksperyment miał udowodnić, że ludzie zakochują się w kimś dlatego, że ma takie, a nie inne cechy charakteru, a nie przez wygląd zewnętrzny.
Cały czas oglądam sobie "Przyjaciół", bo to idealny serial do oglądania w trakcie robienia czegoś innego, np. malowania się lub jedzenia :P
Oczywiście obejrzałam też drugą część "Do wszystkich chłopców, których kochałam" :) Film jak dla mnie był trochę kiepski, ale w sumie miło mi się go oglądało.

Pochwalcie się, co ciekawego przeczytaliście w lutym :) I dajcie znać, jakie seriale są u Was teraz na topie ;)

26 lutego 2020

Najładniejsze filmowe okładki

Najładniejsze filmowe okładki
Na początek krótka historyjka z pracy. Pracuję w księgarni i koleżanka miała taką sytuację, że klient chciał kupić książkę na prezent. Oczywiście było polecenie kilku książek. Kilka z nich miało nową okładkę - filmową. Koleżanka wyjaśnia, że te książki miały premierę już dawno, tylko teraz zostały wydane w filmowej wersji. Klient nie był zainteresowany, a wszystko dlatego, że myślał, że ta wersja książki z filmową okładką opowiada historię z filmu :D To on nie chce czytać o filmie. On woli tę pierwotną wersję.
Jak myślicie, jest sens wydawać książkę z filmową okładką?
A poniżej zaprezentuję kilka filmowych okładek książek, które albo uwielbiam, albo znalazłam przed chwilą w necie i od razu mi się spodobały :P

"Love, Rosie" (o książce)
"Love, Rosie" (o filmie)

"Hobbit" (o filmie)

"Mroczna wieża" (o książce)
"Mroczna wieża" (o filmie)


"Zabójcze maszyny" (o książce)


Macie jakieś ulubione filmowe okładki? Co jeszcze dodalibyście do mojej listy?

21 lutego 2020

Wystarczy film, za książkę dziękuję

Wystarczy film, za książkę dziękuję

Istnieją na świecie takie ekranizacje, które sprawiają, że nie ma się ochoty na przeczytanie książki. Masz wtedy wrażenie, że historia opowiedziana w filmie jest dostatecznie dobrze przedstawiona, a ty nie czujesz potrzeby, żeby ponownie czytać ją na kartach powieści. Czasami masz wrażenie, że książka nie zaoferuje Ci nic nowego lub po prostu zniekształci obraz filmu, który bardzo Ci się podobał. Pora na przedstawienie kilku filmów, po których straciłam ochotę na przeczytanie książek. Oto one:

1. Za to, co teraz napiszę nieźle mi się dostanie. Zlinczujecie mnie, powyzywacie i wirtualnie pobijecie. Ale zmierzmy się z tą prawdą. Napiszę to w jednym zdaniu. Uwielbiam wszystkie części Harry'ego Pottera, ale książek nie zamierzam czytać. No już. Nie bijcie. Tak jakoś wyszło, że filmy o Harry'm towarzyszyły mi podczas dzieciństwa, potem również, nawet towarzyszą mi nadal. Za każdym razem, kiedy lecą po kolei w telewizji, zasiadamy przed telewizorem i oglądamy dobrze znane historie. Niektóre kwestie znamy z bratem już na pamięć, ale nadal te filmy nas cieszą. Tu muszę się wytłumaczyć, czemu nie czytałam książek. Po pierwsze jakoś tak wyszło, że nie miałam dawniej okazji tego zrobić. Po drugie jestem typem czytelnika, który bardzo nie lubi opasłych książek, a nie oszukujmy się, Harry Potter jednak ma trochę stron... Wiem, że prawdopodobnie gdybym jednak skusiła się przeczytać te powieści, przepadłabym, ale nie mam ochoty tego robić. Mam już przed oczami jedną wizję pokazaną w filmach i jej będę się trzymać. Przynajmniej wiem, kim jest Harry Potter :D

2. Ten i kolejny punkt będą poświęcone jednemu gatunkowi filmów. Otóż chodzi o te historie z poważnie chorymi nastolatkami, które zakochują się w sobie. Na pewno znacie "Gwiazd naszych wina". Ale spokojnie, nie chodzi o niego. Chodzi o "Trzy kroki od siebie". Historia bardzo podobna, bo mamy chłopaka i dziewczynę, którzy są poważnie chorzy i nie mają co liczyć na normalne życie. Ich domem jest szpital, a rodziną pielęgniarki i inni chorzy. Smutna rzeczywistość nabiera trochę kolorów, kiedy zakochują się w sobie. Przeżywają ze sobą radosne chwile, zapominają o chorobie. Robią to, czego im nie wolno, aż dochodzi do tragedii. Tak kończą się takie historie. Niestety. I nie wiem jak Wy, ale czasami po prostu nie mam ochoty fundować sobie podwójnej dawki smutku. Dlatego po obejrzeniu filmu "Trzy kroki od siebie" nie chcę czytać książki. Wierzę, że historia w powieści rozwija się i kończy tak samo. Wystarczy.

3. A kolejnym podobnym filmem jest "W blasku nocy". I tak samo - dziewczyna cierpi na pergaminową skórę, co nie pozwala jej wychodzić na ostre słońce. Zakochuje się w chłopaku. Oboje starają się spotykać tylko w nocy, aby była bezpieczna. Jednak pewnego dnia dzieje się to, czego się nie spodziewają - budzą się na plaży o wschodzie słońca. I zakończenie tego filmu też nie jest optymistyczne, raczej tragiczne. I nie chcę przeżywać tego ponownie. Wystarczy mi ta książkowa ekranizacja.

4. Na tej pozycji wylądował film "Życie Pi". Dawno już miał premierę. Obejrzałam go i stwierdziłam, że akcja jest zbyt monotonna i powolna jak dla mnie. Dobrnęłam do końca i nie uwierzycie... postanowiłam jednak przeczytać książkę. Zapisałam sobie tytuł na liście książek. I tak mijały kolejne lata. Czytałam inne ciekawsze książki, ale cały czas figurowała na mojej czytelniczej liście. Aż niedawno robiłam "porządki". Stwierdziłam, że usunę z niej te książki, co do których nie jestem w 100% przekonana, że chcę je przeczytać. I niestety, po tych czystkach "Życie Pi" odrzuciłam, bo znam już tę historię, a zakładam, że książka nie zaskoczyłaby mnie niczym nowym. Cała filozofia :)

W tym momencie nie przychodzi mi do głowy więcej przykładów, ale chętnie poczytam Wasze komentarze. Koniecznie napiszcie mi czy też macie takie przypadki, że po obejrzeniu filmu, nie zamierzacie już przeczytać książki ;)

17 lutego 2020

Dzięki tym ekranizacjom przeczytałam książkę

Dzięki tym ekranizacjom przeczytałam książkę
Pewnego dnia, kiedy byłam w pracy i układałam książki, przyszedł mi do głowy temat tego wpisu. Pomyślcie, ile tworzy się teraz ekranizacji książek. Co chwila słychać, że jakaś powieść doczeka się wersji filmowej. Potem książki zyskują nowe okładki. Tak sobie teraz myślę, że można zrobić z tego tematu mały cykl postów. Tak. Myślę, że właśnie tak zrobię :D Zatem przed Wami pierwszy post, w którym chciałabym zamieścić kilka książek i ekranizacji na ich podstawie, które uważam za naprawdę udane. Gotowi? Startujemy!


ekranizacje książek

1. Zaczniemy od filmu, który skradł moje serce. "Love, Rosie" powstał na podstawie książki Cecelii Ahern o tym samym tytule. Najpierw obejrzałam film i bardzo mi się podobał. Może też dzięki aktorom, bo Sam Claflin był mi znany z "Igrzysk śmierci", a Lily Collins z "Królewny Śnieżki". Oboje byli świetni. I powiem szczerze, że film podobał mi się bardziej niż książka. Nie spodziewałam się, że autorka uraczy nas taką formą - listy, krótkie wymiany smsów, treści pocztówek i kartek. Czytelnik jest zmuszony samodzielnie dopowiadać sobie większość fragmentów fabuły. W momencie, kiedy ktoś obejrzał film, a potem sięgnął po książkę, nie ma możliwości, aby wizja narzucona przez reżysera nie towarzyszyła przez całą lekturę.


2. Teraz kilka słów o wspomnianych wcześniej "Igrzyskach śmierci". Nie wiedziałam o istnieniu książek. Obejrzałam film i się zakochałam. Podobało mi się w nim wszystko. Z niecierpliwością czekałam na kolejne ekranizacje i chodziłam na nie do kina. Każdą jedną część mogłabym oglądać wiele razy, a i tak bym się nie znudziła. Zresztą już wiele razy je widziałam i teraz też naszła mnie ochota, żeby je sobie odświeżyć :P Ale teraz o książce. O ile w filmach się zakochałam, moje uczucie do książki jeszcze wzrosło. Bo w filmie nie pokazano wszystkich wątków i kontekstów, kilka rzeczy zmieniono. Do tej pory "Igrzyska śmierci" to moja najukochańsza seria <3

3. Podobnie było z "Niezgodną". Najpierw zobaczyłam film. Nie wiedziałam, że to ekranizacja książki. Po seansie wiedziałam już, że nie przejdę obojętnie obok powieści. Przeczytałam całą trylogię i jeszcze ten dodatek "Cztery". Książki były naprawdę dobre. Ale kolejne ekranizacje... Aż szkoda mi tu cokolwiek pisać. W ogóle mi się nie podobały. A dowodem na to niech będzie fakt, że po 25 minutach drugiej części zaczęło mi się przysypiać. Na tym skończyłam. Nigdy nie wróciłam do tej niedokończonej części. Nie czuję takiej potrzeby.

4. Pora na moją ukochaną "Ostatnią piosenkę". W tamtych czasach bardzo lubiłam Miley Cyrus, więc nie było zaskoczeniem, że obejrzałam film, w którym grała główną rolę. Film był cudowny, uroczy, poruszający. I za krótki. Kiedy dowiedziałam się, że powstał na podstawie książki Nicholasa Sparksa, postanowiłam ją przeczytać. I zakochałam się ponownie, bo powieść odkryła przede mną niepokazane w filmie wątki. Po skończeniu lektury obejrzałam film jeszcze raz, żeby porównać sobie oba dzieła. A po jakimś czasie oglądałam go jeszcze raz... I niewykluczone, że jeszcze niejeden raz przypomni mi o sobie ;)

5. Może na tej piąteczce zakończę mój wywód. O jakiej książce teraz napisać? Hmmm.  No dobrze. "Trzy metry nad niebem". Może nie był to film wybitny. Można by się do wielu rzeczy przyczepić i skrytykować. Niemniej to dzięki niemu przeczytałam książkę Federico Mocci. Ekranizacja była dobrą kopią powieści, chociaż wiadomo, wiele wątków było zmienionych czy usuniętych. Obie wersje podobały mi się w umiarkowanym stopniu, ale warto było się zrelaksować przy seansie. Taka luźna rozrywka np. na długie wieczory.

Mogłabym jeszcze długo wymieniać, ale te przypadki, które opisałam powyżej przyszły mi do głowy prawie od razu. Nie oglądam też wszystkich ekranizacji, jakie powstały. Wybierałam po prostu z tych, które obejrzałam, a książki przeczytałam ;)

Jaka ekranizacja tak Was urzekła, że od razu pobiegliście kupić książkę?