Były już białe Święta Wielkanocne, były i takie, podczas których rozbieraliśmy się do krótkich rękawów, a panie prześcigały się w modnych ubiorach jak na rewii mody. Były takie, które spędzaliśmy z rodziną w komplecie, takie, podczas których kogoś przy stole już zabrakło. Takie, które może spędziliśmy poza domem, a może nawet poza granicami kraju.
Czym zaskoczą nas te nadchodzące? Podejrzewam, że niczym szczególnym. Będą po prostu kolejnymi świętami w roku. Wszystko zacznie się od przygotowania koszyczka w sobotę rano. Stop! Nie, nie od przygotowania koszyczka, a od upieczenia ciasta i przygotowania potraw na stół wielkanocny. Jakżeby mogło być inaczej! U mnie w domu już kilka dni przed Wielkanocą mama i babcia zakasują rękawy i biorą się za pieczenie słodkości. Nie za dużo, ale zawsze coś jest. Oby i tym razem nie zniknęło wszystko przed Świętami w niewyjaśnionych okolicznościach. Co króluje na naszym świątecznym śniadaniu? Oczywiście jajka i chrzan. A co potrzeba do zrobienia chrzanu? Chrzanu, a najlepiej takiego świeżego, wykopanego własnymi siłami z zachwaszczonego pola sąsiadów za siatką naszego ogrodu. Kto po niego pójdzie? Albo przyniesie go sam sąsiad, a jeśli i ten stwierdzi, że nie da rady, pewnie ta praca przypadnie nam – mnie i mojemu bratu. Ale jeśli do tego dojdzie, poradzimy sobie, prawda? A może w tym roku kupimy chrzan w sklepie, żeby było szybciej? Przecież teraz liczy się każda oszczędność czasu. Potem dopiero jest koszyczek. A raczej koszyk. Bo nasza rodzina ma zawsze największy. Dlaczego? Nie potrafię odpowiedzieć logicznie na to pytanie, ale niosąc go do kościoła wyglądamy jak juczne konie. Ciężki, bo wypchany bo brzegi kiełbasą, chlebem, jajkami, babką, barankiem… Długo by wymieniać, bo jest w nim wszystko czego zapragniecie. I może tym razem nie rozbije się żadne jajko, nie rozsypie na kościelną posadzkę sól, dzieci nie będą biegać i krzyczeć… Potem nadchodzi ten dzień. Wielkanoc. Od wielu lat wstajemy koło piątej rano, aby iść na uroczystą rezurekcję. Środek nocy, prawda? Ale jaki potem dzień długi! Akurat w sam raz na rodzinną biesiadę. Wielkanoc jest u nas rodzinna, zresztą tak samo jak Boże Narodzenie. I w tym roku nic się nie zmieni, oprócz tego, że świętować będziemy w pomniejszonym gronie.
Może tym razem babcia zrobi inną sałatkę niż zazwyczaj? Może upiecze moje ulubione ciasto? Może zostaniemy trochę dłużej u cioci niż zwykle? Może tym razem śmigus-dyngus okaże się łaskawszy dla tych wszystkich, którzy wybiorą się na świąteczny spacer? Może tym razem to ja zrobię mokrą pobudkę moim rodzicom?
Myślałam, że Wielkanoc niczym mnie już nie zaskoczy. Myliłam się. Jest tyle niewiadomych, tyle rzeczy i sytuacji, które mogą się zmienić lub nie udać. Jedno jest natomiast pewne. We wtorek powiemy: święta, święta i po świętach. Jak co roku.
A teraz życzenia!
Czym zaskoczą nas te nadchodzące? Podejrzewam, że niczym szczególnym. Będą po prostu kolejnymi świętami w roku. Wszystko zacznie się od przygotowania koszyczka w sobotę rano. Stop! Nie, nie od przygotowania koszyczka, a od upieczenia ciasta i przygotowania potraw na stół wielkanocny. Jakżeby mogło być inaczej! U mnie w domu już kilka dni przed Wielkanocą mama i babcia zakasują rękawy i biorą się za pieczenie słodkości. Nie za dużo, ale zawsze coś jest. Oby i tym razem nie zniknęło wszystko przed Świętami w niewyjaśnionych okolicznościach. Co króluje na naszym świątecznym śniadaniu? Oczywiście jajka i chrzan. A co potrzeba do zrobienia chrzanu? Chrzanu, a najlepiej takiego świeżego, wykopanego własnymi siłami z zachwaszczonego pola sąsiadów za siatką naszego ogrodu. Kto po niego pójdzie? Albo przyniesie go sam sąsiad, a jeśli i ten stwierdzi, że nie da rady, pewnie ta praca przypadnie nam – mnie i mojemu bratu. Ale jeśli do tego dojdzie, poradzimy sobie, prawda? A może w tym roku kupimy chrzan w sklepie, żeby było szybciej? Przecież teraz liczy się każda oszczędność czasu. Potem dopiero jest koszyczek. A raczej koszyk. Bo nasza rodzina ma zawsze największy. Dlaczego? Nie potrafię odpowiedzieć logicznie na to pytanie, ale niosąc go do kościoła wyglądamy jak juczne konie. Ciężki, bo wypchany bo brzegi kiełbasą, chlebem, jajkami, babką, barankiem… Długo by wymieniać, bo jest w nim wszystko czego zapragniecie. I może tym razem nie rozbije się żadne jajko, nie rozsypie na kościelną posadzkę sól, dzieci nie będą biegać i krzyczeć… Potem nadchodzi ten dzień. Wielkanoc. Od wielu lat wstajemy koło piątej rano, aby iść na uroczystą rezurekcję. Środek nocy, prawda? Ale jaki potem dzień długi! Akurat w sam raz na rodzinną biesiadę. Wielkanoc jest u nas rodzinna, zresztą tak samo jak Boże Narodzenie. I w tym roku nic się nie zmieni, oprócz tego, że świętować będziemy w pomniejszonym gronie.
Może tym razem babcia zrobi inną sałatkę niż zazwyczaj? Może upiecze moje ulubione ciasto? Może zostaniemy trochę dłużej u cioci niż zwykle? Może tym razem śmigus-dyngus okaże się łaskawszy dla tych wszystkich, którzy wybiorą się na świąteczny spacer? Może tym razem to ja zrobię mokrą pobudkę moim rodzicom?
Myślałam, że Wielkanoc niczym mnie już nie zaskoczy. Myliłam się. Jest tyle niewiadomych, tyle rzeczy i sytuacji, które mogą się zmienić lub nie udać. Jedno jest natomiast pewne. We wtorek powiemy: święta, święta i po świętach. Jak co roku.
A teraz życzenia!
A więc standardowo
Życzę wszystkim radosnych, spokojnych i rodzinnych Świąt Wielkanocnych.
Bogatego koszyczka, smacznego jajka i mokrego dyngusa :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz