Maj był bardzo przyjemnym miesiącem. Pomimo tego, że pogoda nie rozpieszczała, był to jeden z tych udanych miesięcy.
Na początku oczywiście była majówka. Dosyć długa, a ja przyznam szczerze, że jeszcze ją przedłużyłam. Tak trochę. Po świętach nie miałam już po co wracać na uczelnię, dopiero w następnym tygodniu przed majówką miałam mieć dwa dni zajęć. Wiadomo, na Wielkanoc przyjechało się w rodzinne strony i nie chciało się wracać. No nic. Pojechałam, bo ja przecież pilną studentką jestem. A że miałam jeszcze prezentację do przedstawienia z koleżanką, to przecież jej nie wystawię do wiatru. Pojechałam w poniedziałek, bo zajęcia dopiero na 15:00. To był mój najgłupszy błąd. Na pierwszym wykładzie było 5 osób. Nic by mnie nie ominęło. Na drugich zajęciach nie musiałam być. Można powiedzieć, że zapychałam tylko dziurę niskiej frekwencji. Pomyślałam, że nadrobię sobie jakieś tam zadania, bo przecież na majówce nie będę tego robić. Wieczorem dosłownie wszystkie zajęcia odwołaliśmy... Nie mogliśmy zrobić tego wcześniej?! No cóż, nawet 24h nie byłam poza domem. Przyjechałam mega zła i rozczarowana, że straciłam tylko pieniądze na bilet i tłukłam się kilka godzin w jedną i drugą stronę autobusami. Ehhh...
Majówka minęła spokojnie. Nigdzie w tym roku nie pojechałam i potem bardzo tego żałowałam. Jak jestem tak długo poza domem i nie widzę się z rodziną, potem chcę spędzić z nią więcej czasu, ale w tym przypadku były to męczące dni z powodu remontu w całym domu. Tak naprawdę nie miałam co ze sobą zrobić, a na wyjazd było już trochę za późno, zwłaszcza, że pogoda miała nie dopisać. O dziwo, dwa dni były bardzo ciepłe i słoneczne, ale co z tego jak reszta była deszczowa i pochmurna. Tak minęła majówka i trzeba było wrócić do rzeczywistości.
Niedługo potem na Śląsku zapanowała świąteczna atmosfera, bo od 21 maja swoje święto obchodzili studenci. Juwenalia tradycyjnie rozpoczęły się korowodem studentów, którzy w tym roku przebrali się za tematyczne magiczne istoty. Miałam okazję pierwszy raz uczestniczyć w tej imprezie i było naprawdę zabawnie.
Kolejne dni upłynęły pod znakiem plenerowych koncertów. Lało, było mokro i zimno, więc tłumów nie było. Zwłaszcza w czwartek, kiedy ja postanowiłam się tam wybrać z grupą znajomych. I tutaj moja historia życia. Nie mam ciemnych butów, żadnych kaloszy, ani nic co nadawałoby się na taką pogodę jaka wtedy była. Jeszcze koleżanka mówi, że błoto po kolana. Ja patrzę na swoje białe adidaski i myślę: No dobra, tych mi nie szkoda. Poszłam w białych, wróciłam w brązowych. Teraz przesadzam. Rzeczywiście nie było tak tragicznie. Wyczyściłam w cifie - polecam, bo nie wiedziałam o tym sposobie czyszczenia białych butów, a działa rewelacyjnie!
26 maja, czyli Dzień Mamy. Już 25 przyjechała do mnie moja ukochana mama. W tym roku postanowiłam nie kupować żadnych materialnych prezentów, bo ma wszystko. Postanowiłam zaprosić ją na weekend, bo teraz nie widujemy się za często, a jedynie możemy porozmawiać przez telefon, co nieraz nie wystarcza. Zaczęłyśmy ,,świętować" od soboty. Pierwszym celem był Śląski Ogród Zoologiczny w Chorzowie. Nie zachwycił mnie tak bardzo, ale widziałyśmy prawie wszystkie zwierzęta. Kilka zdjęć poniżej :) Największą atrakcją były pawie, które chodziły sobie samopas po całym zoo.
Zaraz obok znajduje się Park Śląski, więc chwilę pospacerowałyśmy (potem bolały nas nogi, a słońce tak nas opaliło, że prawie nie poznałyśmy się w lustrze). Lody - punkt obowiązkowy wycieczki. I potem to, co najbardziej lubię robić, a czego mi brakowało - shopping z mamą :) Silesia City Center odwiedzona!
Drugi dzień również rozpoczęłyśmy na łonie natury. Jeden z moich ulubionych parków - Park Kościuszki - spodobał się również mojej mamusi. A że kwitły akacje i azalie - była w raju. Ja zresztą też.
Potem nastał czas pożegnania. Wszystko co dobre szybko się kończy, a maj, pomimo tego, że nie rozpieszczał pogodą, okazał się nie taki zły jak podejrzewałam. A w czerwcu już sesja... Ale o tym za niedługo ;)
W komentarzach możecie podzielić się swoimi majowymi przygodami ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz