Jak często zdarza Ci się myśleć na koniec dnia: "To był najgorszy dzień w moim życiu!". Tak naprawdę nie jesteśmy w stanie tego przewidzieć, bo przed nami jeszcze wiele dni, miesięcy, lat. Ale na pewno zdarza Ci się tak myśleć. Albo przynajmniej, że był to jeden z najgorszych dni.
Ja też miałam taką myśl. Właśnie przedwczoraj. Jak to mówią, jak pech to pech.
Dzień zaczęłam pobudką o 4:50. Byłam w domu rodzinnym na długi weekend, więc na luzie mogłam wyjechać właśnie we wtorek. Pracę zaczynałam o 13:15, a przy dobrych wiatrach dojeżdżam do Katowic w 4-4,5h. Więc łatwo policzyć, że miałabym nawet zapas czasu, żeby się zdrzemnąć. Nie dane mi było tego zrobić.
Zepsuł się autobus, którym jechałam...
Nadal nie mogę w to uwierzyć. Ci pasażerowie, którzy mieli umówione jakieś spotkania, szukali transportu na własną rękę. Ja z ciężką, wypchaną po brzegi walizą zostałam z grupką innych osób. Kierowca zadzwonił tam i siam i następny autobus jechał pół godziny za nami. To czekaliśmy na zimnie. Wszystkich trzęsło jak galaretę, bo wyszliśmy z ciepłego wnętrza na zimne powietrze. Dobra, przyjechał ten autobus. Wiecie co było dalej? Okazało się, że był jakiś wypadek i jedno z miast po drodze było całkowicie zakorkowane. Zamiast ten kawałek, co pozostał przejechać w 30 minut, my jechaliśmy ponad godzinę. Już w myślach zaczęłam liczyć czy ja w ogóle zdążę do tej pracy. Musiałam jeszcze odnieść walizkę do mieszkania i coś zjeść. Ale udało się. Na miejscu, w Katowicach byłam koło 11:50, więc szybko pobiegłam do mieszkania (o ile można biec z walizką, która waży tonę...), zjadłam, spakowałam co trzeba i pobiegłam na autobus.
Przez kilka godzin było wszystko dobrze. Zła, ranna passa gdzieś sobie odeszła, aby zaatakować wieczorem. Pierwszy raz miałam zamykać sklep sama. Wiecie, rozliczyć kasę, coś wydrukować, napisać maila. Niby brzmi łatwo, ale już przy pierwszym elemencie pojawił się problem... Następny pojawił się 15 minut później, a kolejny jeszcze 10 minut potem. Wyszłam z pracy o 22, a o tej godzinie zwykle byłam już pod prysznicem. Jeszcze myślałam, że nie zdążę wyjść głównym wyjściem centrum handlowego, w którym pracuję, bo drzwi zamykają punkt 22. W tym całym nieszczęściu tu miałam szczęście, bo nie zamknęli. Szybko się spakowałam, przebrałam, zamknęłam. Ale to jeszcze nie koniec...
Pobiegłam na przystanek, akurat podjechał autobus. Uff... Wsiadłam, szukam telefonu w torbie, w kieszeniach. Nie ma go. Pędem wypadłam z tego autobusu z powrotem do centrum. Szukam w całym sklepie, w którym pracuję. Nie ma. Możecie się tylko domyślać jak spanikowana byłam. I wtedy przyszła mi do głowy myśl, że przez cały czas nosiłam telefon w tylnej kieszeni spodni. Kiedy usiadłam w autobusie mógł mi się wysunąć i zostać na siedzeniu. Ale już po ptakach...
Akurat stał kolejny autobus, podchodzę do kierowcy. Akurat pani była miła, ale okazało się, że jej telefon jest rozładowany... Pożyczyłam go od jakiejś innej pani. Dobra, dyspozytornia nie odbiera. Przyjechał kolejny autobus tej linii. Panu udało się dodzwonić, potem zadzwonił do tego kierowcy poprzedniego autobusu. Miał sprawdzić na najbliższym przystanku. Ja już tracę nadzieję, bo jak tam leżał to równie dobrze ktoś mógł go ukraść... Późno się robiło, bo było już koło 22:30. Przyjechał ten feralny autobus. Niby kierowca przeszukał i nic nie znalazł, ale ja jeszcze raz to zrobiłam. Nic. Ani śladu po nim. No i co zrobić w takiej sytuacji? Nie masz telefonu, numery masz zapisane w telefonie, bo kto by się ich uczył na pamięć...
Wróciłam do mieszkania. Bez telefonu. Oczywiście po wszystkich wrażeniach nie mogłam zasnąć, chociaż byłam na nogach od 4:50... Zasnęłam koło 24. A w dodatku następnego dnia musiałam wstać o 6:30 na zajęcia... Zabijcie mnie. Na szczęście miałam jakiś stary telefon, więc budzik sobie nastawiłam, bo w innym przypadku na pewno bym nie wstała... Ale on był bez karty SIM, więc zadzwonić i tak nie mogłam.
Wiecie jak się skończyło? Od razu po porannych zajęciach popędziłam do pracy. Okazało się, że telefon zostawiłam w takim miejscu, którego poprzedniego dnia nie przeszukałam.
Wszystko skończyło się dobrze, ale wcale tak być nie musiało. Stresu najadłam się chyba za cały rok. Dawno nie miałam tak straszliwego pecha.
Mieliście kiedyś takie niesamowicie pechowe dni, że nic nie szło po Waszej myśli?
O raju, miałaś nagromadzenie pechowych zdarzeń z całego przyszłego roku więc teraz luzik;)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że na razie wyczerpałam tego pecha :P
UsuńAnia Shirley nazywała takie dni "sądnymi" ;).
OdpowiedzUsuńChyba każdy takie czasami miewa, grunt, że wszystko się dobrze skończyło ;)
Oby jak najmniej tych "sądnych" dni :) A Anię uwielbiam <3
UsuńKochana trzymam kciuki za to żeby w Twoim życiu, ani w życiu nikogo z nas, takie dni więcej się nie powtarzały.
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Czasami nie da się ich uniknąć niestety...
UsuńZdarzają się, ale gdy miną zawsze stwierdzam, że koniec końców to miałam szczęście i wystarczająco dużo siły, aby je przetrwać. Co by nie mówić, życie jest piękne i to nie jest frazes.
OdpowiedzUsuńJak patrzę na to z perspektywy kilku dni to wydaje mi się, że jednak nie było tak strasznie, bo wszystko skończyło się szczęśliwie :)
UsuńCzasami tak jest, takie dni dołują i nie nastrajają zbyt pozytywnie, ale trzymaj się i staraj się myśleć pozytywnie a powinno być lepiej :)
OdpowiedzUsuńNic dodać, nic ująć. Bardzo mądre słowa, przyłączam się!
UsuńDziękuję Wam bardzo! :)
UsuńWspółczuję Ci. Mój mąż miał ostatnio podobnie. Najpierw spadł mu nowy telefon i potłukł się wyświetlacz, potem dotarła do nas dostawa zamówionych drzwi (pomylonych). Potem okazało się, że jak odbił w pracy dyskietkę to mu system nie załapał (tak jakby nie odbił) i miał przez to Trochę problemów. A w nocy zepsuło mu się auto. Lało jak z cebra. Dramat! Aż ciężko można uwierzyć w takich pech.
OdpowiedzUsuńOj, współczuję :/ Ale jak już coś idzie nie tak, to już na całego...
Usuńbo to nie prawda, że nieszczęścia chodzą parami. One chodzą stadami!
OdpowiedzUsuńDobrze, że ostatecznie wszystko skończyło się dobrze, ale wierze, ze starsznie dużo nerwów cie to kosztowało.
Dobrze napisałaś :D Chodzą stadami! Najadłam się nerwów i stresu na cały rok chyba :P
UsuńJa to mam cały rok najgorszy :p
OdpowiedzUsuńNie może być aż tak źle ;)
UsuńJeszcze telefonu to nigdy nie zgubiłam, ale jak w kupionym przed dwoma tygodniami zbiłam szkło to był jeden z gorszych dni mojego życia...
OdpowiedzUsuńNie wiem, co bym zrobiła, gdybym "naprawdę" zgubiła telefon lub ktoś by mi go ukradł... A pęknięta szybka boli :/
UsuńNaprawdę był to dla Ciebie emocjonalny i niełatwy dzień. Ja wolę do takich dni z mojego życia nie wracać. Na szczęście telefon się znalazł.
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci byś miała jak najmniej tak stresujących dni.
Książki jak narkotyk
Teraz ten dzień wydaje mi się już odległy... Też wolę zapominać o takich sytuacjach ;)
UsuńStresujący dzień, wcale nie zazdroszczę. U mnie takich złych dni raczej nie ma - są jedynie złe momenty, które potem staram się przezwyciężyć tymi lepszymi :)
OdpowiedzUsuńNa szczęście ostatnio bardzo mało zdarza mi się takich złych dni :)
Usuń