25 stycznia 2019

Tajemnicza walizka (2)

Część 2/2
(PIERWSZA CZĘŚĆ)


         Przy wejściu ludzie zaczynają krzyczeć i uciekać w różne strony. Mężczyźni próbują dostać się do środka. Nie zajmuje im to wiele czasu, bo wszyscy odsuwają się i robią im miejsce. Ci rozglądają się. Chowam się za ścianą i modlę w duchu, aby nie wpadli na pomysł mnie tu szukać. Tym razem szczęście mi chyba dopisuje, bo kierują się w drugą stronę, rozwalając krzesełka i przewracając zostawione w pośpiechu bagaże.
Przypominam sobie o kartce zaciśniętej w mojej pięści. Rozprostowuję ją.
,,Pierwszy etap za tobą. Pamiętaj o czasie. Masz czas tylko do 8:00! A teraz znajdź peron metra o numerze 1. Szybko!”
          Perony metra znajdują się obok dworca. Muszę dotrzeć tam przejściem podziemnym, które znajduje się dokładnie tam, gdzie moi koledzy z bronią. Wzdycham. Jednak szczęście się mnie nie trzyma. W pośpiechu przemierzam hol dworca, zatrzymując się przy punkcie pierwszej pomocy. Biorę kilka bandaży i naprędce owijam najbardziej poranione części ciała. W wielu miejscach odłamki szkła nadal tkwią w moim ciele.
          Nigdzie nie widać facetów w czerni. Ryzyk fizyk, jak to się mówi. Lub raz kozie śmierć – jak, kto woli. Biegnę tak szybko jak mogę do schodów prowadzących pod ziemię. Ludzie oglądają się na mnie jak na wariata, bo nikt nie pcha się tam, gdzie ktoś ma broń. Będąc na ich miejscu również bym się tam nie pchał, ale mam misję do wykonania. Z drugiej strony chciałbym jeszcze trochę pożyć na tym świecie…
          Zbiegam po schodach. Panuje cisza, która nieprzyjemnie świdruje mi w uszach. Panuje tu półmrok. Nie widzę ani jednego człowieka, co jest dziwne, bo o tej porze powinno roić się tutaj od urzędników i elegancko ubranych kobiet, śpieszących się do biura.
          Chowam się za pierwszym filarem. Nigdzie ich nie widzę, co mnie niepokoi. Peron nr 1 znajduje się kilkanaście metrów stąd. Przemykam jak cień. Prawie bezszelestnie. O mały włos nie dostaję zawału serca, kiedy przede mną pojawia się czarna trójca. Jeszcze mnie nie zauważyli, ale nastąpi to lada moment, kiedy bardziej się zbliżą. Opieram się ramieniem o filar. Co teraz? Mój wzrok pada na mapkę z liniami środków komunikacji miejskiej. Czerwonym kółkiem otoczony jest park znajdujący się pięć minut drogi stąd.
          W tunelu słychać szum metra. Zaraz wysiądą z niego ludzie, a wtedy będę mógł wtopić się w tłum i wskoczyć do wagonu. Z sercem w gardle zerkam na zegarek. Zapomniałem o kontrolowaniu godziny. 7:15. Szybciej!
          Metro wjeżdża na peron. Czekam sekundę, aż drzwi się rozsuną, ale nic się nie dzieje. Wpatruję się uważniej, ale w wagonach nikogo nie widzę. Są puste. Tamci zbliżają się coraz bardziej. Za moment stracę nadzieję na dotarcie do metra.
Raz. Dwa. Trzy!
Wyskakuję na sam środek przejścia i rzucam się w stronę pojazdu. Jeden z mężczyzn krzyczy do mnie:
- Stój!
Strzelają do mnie. Kula ociera się o moją koszulkę, pozostawiając rozerwany rękaw.
Serce na sekundę przestaje mi bić, po czym znowu zaczyna bić jak szalone. Wduszam przycisk, a gdy drzwi otwierają się, wskakuję do środka.
- Niech pan zamyka! – wołam w kierunku, jak mi się wydaje, motorniczego.
          Z ociąganiem w końcu się zamykają. Upadam na podłogę, kiedy widzę trzy twarze przyciśnięte do szyby i walące w nie pięściami. Jeden unosi pistolet i przez szybę celuje w moją głowę. Zakrywam się rękami, czekając na strzał, lecz ten nie następuje. Ruszamy.

Wypuszczam wstrzymywane powietrze i śmieję się histerycznie. Krztuszę się i wypluwam ślinę zmieszaną z krwią. Świetnie. A na ostatnich badaniach okresowych pielęgniarka powiedziała, że jestem zdrów jak ryba i możemy zobaczyć się dopiero za półtora roku. Na samą wizję leżenia w szpitalnym łóżku robi mi się słabo.
          Opieram głowę o rurkę i zamykam oczy. Kto by pomyślał, że dzisiaj rano stanie się coś, co sprawi, że wyjdę z domu. A potem zostanę ranny. I śledzony przez trzech facetów w czarnych płaszczach. I nie zapominajmy o tym, że przy każdym spotkaniu chcą mnie zastrzelić z pistoletu.
Marzę o ciepłym kocyku, misce popcornu, pudełku pizzy i ulubionym serialu. To mi wystarczy. Bieganie z walizką po mieście nie należy do mich ulubionych rozrywek.
          Zatrzymujemy się, więc wysiadam. Szybko orientuję się w terenie i zmierzam w prawo, gdzie w oddali majaczy już park. Po drodze rozglądam się wokół, mając nadzieję, że faceci nie dotarli tutaj tak szybko jak ja. Oby nie wiedzieli, gdzie wysiadłem. Kiedy mijam bramkę parku, oddycham z ulgą, chociaż cały czas oczy mam szeroko otwarte. W spoconej dłoni mocno ściskam rączkę walizki.
          Zatrzymuję się koło fontanny, która znajduje się w centrum parku. Nie mam pojęcia dokąd teraz pójść, więc siadam na ławce i obserwuję strumienie wody wystrzeliwujące w górę. Zerkam automatycznie na zegarek. 7:38. Nie, nie, nie! Okrążam fontannę, niecierpliwiąc się i przeklinając siebie, że zgodziłem się na takie wycieczki. Pewnie ktoś ma teraz niezły ubaw. Zaczyna mi się kręcić w głowie, więc staję w miejscu. Kopię niewielki kamyczek. Turla się do płyty chodnikowej, na której jest coś napisane białą kredą. Podchodzę w tamto miejsce z sercem w gardle.
,,Ostatnia prosta! Pamiętaj o czasie! Szkoła im. Fryderyka Chopina na Burgundzkiej!”
- Wiem, gdzie to jest! – wykrzykuję uradowany i natychmiast krzywię się z bólu rozlewającego się po moich plecach.
          Patrząc co sekundę na zegarek i potykając się na kamieniach i nierównościach chodnika, docieram w końcu przed budynek szkoły. Wokół pełno jest dzieciaków z rodzicami. Mama lub tata wkładają swojemu dziecku plecak na plecy, całują w czoło i patrzą jak ich pociechy wbiegają po schodach do budynku. Rozglądam się wokół, ale nie widzę kolejnej informacji. 7:58. I tak nie zdążę wykonać następnego zadania. Zrezygnowany siadam na murku i stawiam obok walizkę.
- Co chowasz w środku? – pytam ją.
Nie odpowiada. Za to nade mną pojawia się jakaś postać, przysłaniając słońce.
- Dzień dobry – uśmiecha się mężczyzna.
- Bry – burczę.
- Dziękuję – mówi ten, czym mnie zaskakuje.
- O co panu chodzi? – pytam rozdrażniony.
- To ja kazałem panu przynieść tu tę walizkę.
Patrzę na niego nic nierozumiejącym wzrokiem.
- Jak to? – pytam tylko.
Podnosi walizkę.
- Synku, chodź tutaj!
- Co jest w tej walizce? – pytam, odzyskując mowę.
Nie odpowiada. Otwiera bez trudu walizkę i podaje swojemu synkowi srebrny długopis, który znajdował się w środku.
Kopara mi opada. Długopis…
- Dzięki panu mój syn ma czym pisać w szkole. Zdążył pan idealnie.
Pokazuje mi swój złoty zegarek. Wskazówka przechodzi właśnie z 7:59 na 8:00.
Dziecko przytula się do ojca i biegnie do szkoły w podskokach, pokazując kolegom swój długopis.
Jestem w szoku. Wpatruję się w całą scenę z niedowierzaniem.
- Zdaje pan sobie sprawę, że gonili mnie jacyś faceci z bronią?! Chcieli mnie zabić! Przez jakiś głupi długopis!
- Cii – ucisza mnie mężczyzna i nachyla się konspiracyjnie – To była przykrywka. Teraz dam panu prawdziwą walizkę.
- Co?!
Wyciąga z samochodu identyczną walizkę i rozgląda się ostrożnie wokół.
- A w tej co jest? – pytam – Ołówek do kompletu?
Parskam śmiechem.
- 100 tys. w gotówce.
Milknę i poważnieję.
- Nie ma mowy. Nie piszę się na takie coś. Ja chcę, proszę pana jeszcze pożyć! Idę do domu! Serial na mnie czeka. Do widzenia!
Wstaję i oddalam się od tego szalonego człowieka tak szybko jak mogę. Po drodze wstępuję jeszcze do przychodni i do pizzerii po pizzę na wynos.
Koniec przygód na dzisiaj. I w ogóle na całe życie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz